"Żyłem w XX wieku" - fragmenty wspomnień ppor. Stanisława Reszuto z 35 pp
Dodane przez admin dnia Maja 26 2012 13:55:31


Dzięki uprzejmości Pani Barbary Frąckowiak, publikujemy fragmenty książki pt. "Żyłem w XX wieku", która niedługo ukaże się w druku. Książka jest zbiorem wspomnień jej ojca ppor. Stanisława Reszuto, adiutanta majora Wandycza (w II baonie 35 pp).


Wszelkie prawa zastrzeżone, kopiowanie całości lub fragmentów opracowania bez zgody autorki jest zabronione.




"Żyłem w XX wieku"




Tytułem wstępu:

W 1984 roku Tata napisał, na konkurs Lubuskiego Towarzystwa Naukowego w Zielonej Górze, wspomnienia z oflagu ( w formie noweli, gdzie jego postać opisywana jest w trzeciej osobie). Ten (odrzucony niestety przez komisję konkursową tekst) stał się bodźcem do „obudowania” wspomnień początkiem (czyli rozdziałów I do IV z lat 1911-1939) i dokończeniem ( rozdział VI „Lata dojrzałe”, niestety zakończony, a raczej urwany, na latach pięćdziesiątych) napisanym w latach 1986/87.
Praca ojca „Wspomnienie z oflagu” poprzedzona była, pominiętym w rozbudowanej wersji wspomnień wstępem, który moim zdaniem jest godzien przytoczenia, co niniejszym czynię.





Od autora:

„ 2 września 1939 roku, w potyczce z Niemcami stoczonej w Borach Tucholskich, poległ mój przyjaciel – dowódca II plutonu 5 kompani, II batalionu 35 pp., dwudziestokilkuletni podporucznik rezerwy Jan Sałek z Warszawy. Trafiony zapalającym pociskiem w pierś, padł na twarz, rwąc i drapiąc wyciągniętymi dłońmi murawę poszycia leśnego. Widziałem ogień buchający z jego piersi i słyszałem wypowiadane wolno i wyraźnie, niezapomniane nigdy słowa : „ dla Ciebie Ziemio – Ojczyzno moja!”.
Ten krótki okrzyk umierającego Jasia najpełniej i najlepiej odzwierciedla uczucia wszystkich żołnierzy Września, ich głęboki patriotyzm i ukochanie Polski. Dla niej i z myślą o niej szli w bój, walczyli, zwyciężali i umierali.
Ci, którzy trafili do obozów jenieckich, zawsze byli z tymi, co zmagali się z okupantem na różnych polach walki, w kraju i poza nim.
Miłość Ojczyzny pozwoliła im przetrwać najcięższe chwile. „

[....]

W trzeciej dekadzie marca zarządzono częściową, tajną mobilizacją. Stasiek dostał wezwanie mobilizacyjne do 35 pułku piechoty w Brześciu na Bugiem, z terminem natychmiastowego stawiennictwa. Stopień podporucznika rezerwy został mu nadany dekretem Prezydenta RP w 1936 roku. Szybko spakował się, przebrał we własny mundur oficerski i żegnał najdroższe mu osoby – Lusię, 11-miesięczną Hanię, Władka z Józią i ich dzieci. Pożegnanie z matką, która przypadkiem na kilka dni przyjechała do swych synów, zapamiętał na długie lata. Mama płakała, tuliła syna, całowała i nie wypuszczała go z objęć.
- Stasiu kochany! Czuję, że już nie zobaczę ciebie. Zbliża się wojna, a to będzie długa i straszna wojna. Ja jej nie przeżyję.
Wzruszony do głębi Stasiek próbował uspokoić matkę, pocieszyć. Wytarła łzy,
wyciągnęła swój różaniec i rzekła:
- Weź ten święty różaniec, módl się i pilnuj by ci nigdy nie zaginął, będzie cię strzegł przed nieszczęściem. Panie Boże! Wysłuchaj mnie!
Władek z Lusią odprowadzili go na dworzec w ostatniej chwili. Błyskawicznie ucałował ich i wskoczył do ruszającego już pociągu.




Po przybyciu do Brześcia i zameldowaniu się w 35 pp. podporucznik Reszuto skierowany został do nowo tworzonej z rezerwistów jednostki, lokowanej w okolicznych wsiach. Dowódca II batalionu, major Bronisław Wandycz, wyznaczył Staśka na dowódcę plutonu w 5 kompanii. W ciągu kilku następnych godzin kompania miała pełną obsadę, a przybywających nadal rezerwistów kierowano już do następnej kompanii. W drugim dniu mobilizacji II batalion miał już pełny stan. Wszystkie stanowiska były obsadzone przybyłymi rezerwistami. Jedynie dowódca batalionu i dowódcy kompanii byli oficerami zawodowymi.

Stasiek z miejsca zaprzyjaźnił się z dowódcą kompanii, młodym porucznikiem Szymońskim i z dwoma oficerami rezerwy, dowódcami pozostałych plutonów.
Wkrótce zakończono formowanie dalszych batalionów, oraz regulaminowych jednostek pułkowych, artylerii, pionierów, zwiadu, działek przeciwpancernych, taboru konnego i biedek z ciężkimi karabinami maszynowymi. Nowo sformowany pułk swą obsadą i wyposażeniem w 100% odpowiadał regulaminowym założeniom.

Napięcie między Polską a Niemcami wzrosło już jesienią 1938 roku, kiedy to Hitler zażądał przyłączenia Wolnego Miasta Gdańska do Rzeszy i zbudowania eksterytorialnych połączeń komunikacyjnych między Niemcami i Prusami Wschodnimi (tzw. korytarza). Rząd polski potraktował te żądania jako próbą podporządkowania Polski Niemcom i odrzucił je. Stanowisko Polski poparła Anglia, a jej premier A. N. Chamberlain 31 marca 1939 roku zapowiedział, że wspólnie z Francją udzielą Polsce pomocy w razie zagrożenia jej niepodległości. W odpowiedzi Hitler zerwał układ o nieagresji z Polską. W Niemczech rozpoczęła się histeryczna nagonka na wszystko co polskie. Niemcy organizowali w Gdańsku i na pograniczu prowokacyjne incydenty.
W reakcji na podpisanie w Moskwie 23 sierpnia niemiecko-radzieckiego układu o nieagresji i układu o rozgraniczeniu sfer ich interesów, Polska i Anglia 25 sierpnia podpisały układ sojuszniczy. Wielkimi krokami zbliżała się nieuchronnie wojna.

W obliczu zagrożenia niemieckiego nastąpiło zjednoczenie, pojednanie i podporządkowanie wszystkich sił narodowych jednemu wspólnemu celowi – obronie ojczyzny. Nigdy w historii Polski naród nie był tak dalece jednomyślny i zwarty. Organizowano spontanicznie zbiórki pieniężne i darowizny na zakup broni. Organizacje społeczne, poszczególne miasta i wsie prześcigały się w zakupie karabinów maszynowych, działek i innej broni, by na uroczystych zebraniach ludności wręczać te dary przedstawicielom wojska, wzywając jednocześnie żołnierzy do nieustępliwej obrony zagrożonej ojczyzny. Komuniści, socjaliści, działacze chrześcijańscy, chłopi i robotnicy, mniejszości narodowe ( z wyjątkiem niemieckiej) – wszyscy łączyli się w jeden zwarty mur samoobrony przed zachłannym i bezczelnym faszyzmem. Zwarcie w jednym szeregu różnych ugrupowań mobilizowało cały naród, uodporniało na wszelkie zagrożenia, tworzyło twardy monolit, który później dodawał sił do przetrwania najokrutniejszych czasów w dziejach ludzkości, kiedy przez pięć lat niewoli faszyzm tępił wszystko co polskie, ludzkie i boskie.

W takiej to atmosferze zmobilizowana 9 dywizja, do której należał 35 pp., przerzucona została w maju na Pomorze, do tzw. korytarza, celem przygotowania i zajęcia stanowisk obronnych. Po kilkakrotnych zmianach miejsca postoju batalion Staśka ulokował się na południowy wschód od Chojnic, okrakiem na szosie Chojnice-Tuchola. Dowództwo batalionu znalazło się na stacji kolejowej Żalno.

W batalionie zaszły małe zmiany na szczeblu dowodzenia. Porucznik Szymoński odwołany został do koszar w Brześciu, a jego miejsce zajął porucznik rezerwy Romuald Krechowiecki. Stasiek objął stanowisko adiutanta dowódcy batalionu – był to duży awans.

Wszelkie działania pułku na Pomorzu były okryte tajemnicą wojskową. Zmieniono numerację poszczególnych jednostek wojskowych, a listy kierowano poprzez pocztę polową. [...]

W wojsku panował bojowy nastrój. Prasa i radio rozpowszechniały wiadomości o słabości Niemiec, o czołgach z tektury i ich słabym uzbrojeniu, o potędze wojsk polskich pod wodzą Rydza-Śmigłego, wielkiego i bojowego przywódcy.

Stasiek wziął udział w okazałej defiladzie 9 dywizji w Borach Tucholskich. Widział tam dziesiątki polskich nowoczesnych samolotów bojowych „Karaś” i „Łoś”, które przelatywały nad defilującymi oddziałami przez cały czas trwania defilady. Podziwiał ich wielką szybkość i zwrotność. Serca rosły żołnierzom, gdy śledzili loty tych wspaniałych samolotów, które ich obronią, a nieprzyjaciela zgniotą. Major Wandycz, wespół ze Staśkiem, jeździł codziennie konno na inspekcję stanowisk batalionu. Były to polowe umocnienia ziemne na odcinku prawie 10-kilometrowym, wspaniale zamaskowane stanowiska karabinów maszynowych, które umiejętnie rozlokowane zamykały w ogniu krzyżowym cały odcinek obrony batalionu. Niepokój budziła tylko ogromnie długa linia obrony, oraz brak odwodów. Major Wandycz twierdził, że spodziewa się rychłego usunięcia tych zauważalnych mankamentów, że nadejdą świeże oddziały wojska i uzupełnią luki.

Stasiek po objęciu stanowiska adiutanta otrzymał służbowego konia. Była to czteroletnia klacz wojskowa o imieniu „Hildana”. Z tajnikami hippiki zapoznał go porucznik Krechowiecki. Stasiek miał wrodzone zdolności do jazdy konnej. Bardzo szybko opanował technikę tak, że wkrótce major Wandycz mógł pochwalić Staśka za świetne opanowanie konia. Hildana przyzwyczaiła się do swego pana. Gdy rano luzak osiodłał klacz i puszczał ją wolno, ta natychmiast truchtała do mieszkania swego pana, wsadzała łeb prze okno do pokoju i zjadała z ręki, lub z parapetu przeznaczone dla niej dwie kostki cukru.

W dniu 1 września, około godziny 4 rano obudziło Staśka dziwne brzęczenie w powietrzu i szum jakby lecących wysoko samolotów. Wybiegł na dwór, ale nic nie zobaczył, chociaż już świtało. Ziemię zalegała ciężka i gęsta mgła. Po chwili wyszedł major Wandycz i natychmiast zarządził alarm, który Stasiek przekazał błyskawicznie na linię stanowisk poszczególnych kompanii. Po niespełna godzinie pojawili się pierwsi uciekinierzy z Chojnic. Byli to kolejarze. Wkrótce zaterkotały karabiny maszynowe zapowiadając pierwszą styczność z wrogiem. Po chwili wybuchły pociski artylerii niemieckiej w pobliżu stacji. Stasiek przygotowywał pierwszy meldunek do dowódcy pułku.

Rozpoczęła się wojna. Wojna !!!



Część V – Lata Wojny




Podporucznik Stanisław Reszuto walczył na wrześniowym froncie zaledwie 18 dni. W gruzy waliły się prawdy wpajane mu od lat. „Mocarstwo” polskie nie było przygotowane do wojny! Nie zobaczył polskich samolotów i czołgów, które mogłyby oprzeć się armii niemieckiej, a odwaga, męstwo i poświęcenie polskiego żołnierza nie były w stanie przeciwstawić się przeważającej potędze wroga. Niemieckie czołgi nie były z dykty, a samolotów bojowych było tyle, że ich buczenie huczało w uszach nawet w nocy, kiedy już nie latały.
Dlaczego byli okłamywani? Po co?

II batalion 35 pułku piechoty został zaatakowany 1 września około godziny szóstej rano. Niemcy próbowali przejść nawałą przez cieniutką nitkę obrony. Ze świetnie zamaskowanych stanowisk karabinów maszynowych skutecznie jednak ich ostrzelano, tak że wycofali się, pozostawiając kilkudziesięciu zabitych i rannych.
Porucznik Krechowiecki, dowódca 5 kompanii, meldował:
- Niemcy atakowali prawie nie rozwijając szyku. Niektóre oddziały szły dwójkami. Chyba byli pijani. Nasze karabiny maszynowe po prostu kosiły ich, a tych nielicznych, którzy docierali do naszych zasieków, wykończył ogień karabinowy żołnierzy w okopach. Podobne meldunki nadeszły od pozostałych kompanii.

Niemcy próbowali w ciągu dnia parokrotnie atakować. Każdorazowo zmuszano ich do odwrotu. Ostrzał artyleryjski polskich okopów był bezskuteczny. Stanowiska na linii batalionu były świetnie zamaskowane w ziemi, a żołnierze rozrzuceni daleko od siebie. W pierwszym dniu, poza kilkoma lekko rannymi, batalion nie poniósł żadnych strat.

Wieczorem adiutanci batalionów zostali wezwani do dowództwa pułku na odprawę. Tam dowiedzieli się, że Niemcy na południu, w rejonie bronionym przez 22 pułk piechoty, na styku z 35pp. przerwali front. Zmotoryzowane oddziały niemieckie rwą do Wisły grożąc odcięciem wojsk polskich zgromadzonych w północnej części korytarza. Dowódca pułku podpułkownik Jan Maliszewski wydał rozkaz natychmiastowego wycofania się na Tucholę i dalej na południe. II batalion miał rozpocząć wycofywanie się o godzinie 24-ej.

Zgodnie z rozkazem ruszyli. W Tucholi dała znać o sobie V kolumna niemiecka. Niespodziewanie ostrzelano wycofujące się oddziały polskie z broni maszynowej i granatników. Ostrzał prowadzili mieszkający tu Niemcy, którzy zorganizowani w tajnej organizacji, zwanej „piątą kolumną”, mieli za zadanie siać zamieszanie w szeregach wojska polskiego. Wraz ze świtem rozległ się daleki szum samolotów niemieckich lecących nieprzerwanie w głąb kraju. Tuż za Tucholą batalion otrzymał rozkaz przerwania niemieckiego rygla w miejscowości Klonowo, zamykającego drogę dla wycofujących się oddziałów polskich. Natarcie wspierał swym ogniem 9 dywizjon artylerii.

O godzinie 14 rozgorzały walki. Artyleria polska skutecznie ostrzeliwała stanowiska niemieckie. Rozwinięte kompanie, ponosząc pierwsze straty w ludziach, posuwały się naprzód. Przed zmierzchem docierali do Klonowa. Niemcy rzucili wtedy do przeciwnatarcia czołgi, z których trzy zostały zastrzelone z nowych, doskonałych karabinów przeciwpancernych. Dwa pozostałe szybko zawróciły, a Niemcy wycofali się ze wsi, chroniąc się za nasypem przebiegającego obok toru kolejowego. Skomasowana broń maszynowa nieprzyjaciela skutecznie powstrzymała natarcie piechoty, niespodziewanie pozbawionej wsparcia artylerii, wycofanej rozkazem dowódcy 9-tej dywizji. Kilkakrotne próby ataku zostały odparte i przyniosły jedynie ogromne straty w ludziach. Dowódca batalionu próbował nawiązać łączność z dowódcą pułku. Na próżno. Gońcy nie wracali.

W pewnym momencie, już w ciemnościach zapadłego wieczoru, dowódca batalionu przeskoczył przez szosę klonowską, ostrzeliwaną bez przerwy świecącymi pociskami, by osobiście przekonać się o sytuacji na prawym skrzydle batalionu, w kompanii kapitana Białka. Czas mijał, a major nie wracał. Zaniepokojony adiutant szukał łączności z dowódcą pułku, a teraz stracił również łączność ze swoim dowódcą. Nadchodziły natomiast coraz częściej wiadomości, przynoszone przez rannych żołnierzy, o nieudanych próbach przebicia się przez silną linię skomasowanego ognia niemieckiego. Przyniesiono rannego dowódcę piątej kompanii – porucznika Krechowieckiego – i jednocześnie meldowano o zranieniu dowódców kompanii czwartej i szóstej.



Lubiewo, cmentarz żołnierzy 34 i 35 pp poległych w walkach w rejonie Klonowa 2 września 1939 roku.





Podporucznik Reszuto docenił powagę położenia. Bez łączności z dowódcą pułku i po zniknięciu dowódcy batalionu czuł, że traci pewność siebie, opanowuje go bezradność. Co robić? Nie zastanawiał się zbyt długo – objął dowództwo batalionu. Gdy ponowna próba nawiązania łączności ze sztabem pułku zawiodła, wydał rozkaz wycofania się na poprzednie stanowiska wyjściowe, zdając sobie w pełni sprawę, że samowolne przerwanie natarcia może grozić mu poważnymi konsekwencjami.

Na miejsce zbiórki docierały grupki żołnierzy. Zebrało się ich około 300. Stasiek zastanawiał się na dalszym działaniem, gdy niespodziewanie natknął się na wojska pierwszego batalionu z dowódcą pułku. Natychmiast zameldował o sytuacji. Niestety nic nie mógł powiedzieć o losie swego dowódcy, majora Wandycza. Pułkownik Maliszewski podszedł do rannego porucznika Krechowieckiego i wypytywał go o szczegóły natarcia jego kompanii. Pułkownik już wiedział o udanym odparciu ataku czołgów, z których trzy można było jeszcze oglądać, jak się dopalały. Zarządził natychmiastowy wymarsz z zadaniem wyjścia z okrążenia i dotarcia w rejon Bydgoszczy. Dowodzenie poważnie uszczuplonym drugim batalionem powierzył ppor. Reszucie.

Rozpoczął się pamiętny odwrót. Przebijali się z okrążenia w ciągłej walce i marszu. Nie mieli co jeść i nic do picia. Szli lasami i bezdrożami. Stoczyli dziesiątki mniejszych i większych potyczek. Wielokrotnie zaskakiwali Niemców, czujących się bezpiecznie na tyłach swych wojsk. Przebijali się do swoich z determinacją i wiarą w powodzenie tej akcji, mającej ich wyprowadzić z okrążenia.
Wiarę tę zawdzięczali swemu dowódcy pułku, który osobistym przykładem, męstwem i odwagą, oraz umiejętnościami prowadzenia walki partyzanckiej, wyprowadzał ich zwycięsko z najbardziej niebezpiecznych sytuacji.

W trzecim dniu walk, w lasach koło Stronna zaskoczyli ogromną kolumnę sanitarną Niemców. Kilkuset żołnierzy wzięli do niewoli. Po rozbrojeniu i odprowadzeniu jeńców kilka kilometrów w głąb lasu, musieli ich tam zostawić. Zaalarmowane pobliskie jednostki wojsk nieprzyjaciela ruszyły na nich ze wszystkich stron. Pułk został zamknięty w niewielkim kwadracie leśnym.

Rozgorzał krwawy bój. Niemcy uruchomili wszystkie posiadane rodzaje broni. Walka trwała kilka godzin, straty były ogromne. Stasiek widział, jak działo pułkowe z obsługą i dowódcą dosłownie wyleciało w powietrze, zmiecione pociskami z czołgu. Zniszczeniu uległy działka przeciwpancerne, odczuwano braki amunicji.
Wytrwali do zmierzchu. Zaciekłe ataki ustały. Niemcy wiedzieli, że nazajutrz będą mogli spokojnie dokończyć dzieła zniszczenia. Nikt nie wyjdzie z okrążenia. Zamknięcie pierścienia było całkowite.



Pomnik w lesie koło Stronna na miejscu heroicznej walki 35 pp.





A jednak!
Pułkownik Maliszewski zarządził krótką odprawę z oficerami, podoficerami i znajdującymi się w pobliżu szeregowymi.
Około północy, zostawiając resztę koni, biedki i wozy z rannymi, ruszyli gęsiego za pułkownikiem. Szli cicho jak koty. Słyszeli z obu stron rozmawiających Niemców i...przeszli.

Przeszli wszyscy, między gęsto i głęboko rozstawionymi posterunkami niemieckimi. W piątym dniu września, w okolicach Bydgoszczy wreszcie się przebili. Dołączyli do swojej armii „Pomorze”. Skierowano ich na wschód, w kierunku Warszawy. Mieli za zadanie opierając się o Wisłę zabezpieczać prawe skrzydło cofającej się armii.

Codziennie przeżywali silne bombardowania z samolotów. Kryli się w lasach, krzakach, pod przydrożnymi drzewami. Nie mieli żadnej broni przeciwlotniczej i powietrzni piraci buszowali bezkarnie, polując nawet na pojedynczych żołnierzy.
W czasie ponurych pierwszych dni wojny nadchodziły czasami pocieszające wiadomości – o bohaterskiej obronie Westerplatte, Helu, o udanym i pomyślnym uderzeniu armii generała Kutrzeby na Piotrków i panicznej ucieczce Niemców przed zaskakującym atakiem naszej piechoty. Podnosiły one na duchu, przywracały wiarę i budziły nadzieję.

Największe naloty na zgrupowane nad Bzurą wojska wycofujących się armii generałów Bortnowskiego i Kutrzeby, nastąpiły 17-go września – nieustannie od świtu do wieczora.

Po zapadnięciu zmroku resztki 35 pułku piechoty ruszyły szybko na wschód. Bzura była już blisko. Nad ranem zaległa nad łąkami ciężka, jesienna mgła. Szli na oślep. Ktoś na lewym skrzydle tyraliery zawołał, że widzi polskie oddziały. Spowodowało to załamanie kierunku marszu. Żołnierze zaczęli kierować się w stronę wołającego, gdy nagle zrobiło się niesamowicie jasno. Słońce przebiło się przez mgłę i całym swym blaskiem rozświetliło równinę. W tej samej chwili oślepieni żołnierze zostali dosłownie zmieceni z powierzchni ziemi skomasowanym, bliskim i bezpośrednim ogniem nieprzyjaciela. Odruchowo i samorzutnie rzucili się do ataku, ale przebiegli zaledwie kilka kroków. Padli na ziemię, jedni uderzeni pociskami, drudzy ratując życie wciskali się jak krety w piach.

- Panie pułkowniku!!! Panie pułkowniku!
Rozpaczliwe wołanie ppor. Reszuty utonęło w jazgocie karabinów maszynowych, wybuchach granatów, jękach rannych i umierających. Znaleźli się zaledwie kilkadziesiąt metrów od stanowisk niemieckich, ziejących nieprzerwanie ogniem z kilkunastu karabinów maszynowych. Półkolem zamykały one polskich żołnierzy, wgniatając ich w ziemię odkrytej równiny mazowieckiej, bez jednego krzewu i jakiegokolwiek zagłębienia.

Nie było wyjścia. Tej zapory ogniowej nie przejdą. Kilka rąk z chusteczkami uniosło się w górę. Rozległy się okrzyki
- Poddajmy się!
Stopniowo milkły strzały, aż nastąpiła zupełna cisza.
- To niemożliwe! Co to jest? Co się stało?
Stasiek nie mógł zrozumieć, że poddają się Niemcom, że nie ma ratunku, że to już
koniec – tragiczny i niespodziewany. Widział rozkazujące gesty niemieckich żołnierzy.
- Szybko, szybciej! – wołali – Rauss! Los! Schneller!
Słowa te słyszał po raz pierwszy i nie wiedział, że przez najbliższe lata będą mu one często towarzyszyły.

Zdawano broń. Chwila pełna tragizmu dla ludzi urodzonych pod zaborami. Ich ojcowie walczyli w powstaniach i w wojnie światowej o Polskę wolną i niepodległą. Krótko cieszyli się wolnością, ale wystarczająco długo, by słowo Ojczyzna głęboko wryło się w ich serca i rozpaliło patriotyczne uczucia, dotąd tłumione ciężkimi przeżyciami kilku pokoleń w niewoli.

Stasiek opuścił niepostrzeżenie swój pistolet pod nogi i zagrzebał go w piasku.
- Nie dam im! – myślał -. Może ktoś go znajdzie i wykorzysta .
Niemcy ustawiali jeńców w dwuszeregu. Przeprowadzali rewizję. Zabierali wszystko, co przedstawiało jakąkolwiek wartość – obrączki, pierścienie, zegarki, pieniądze, zwłaszcza monety srebrne. Zachowywali się brutalnie.
Stasiek ukrył na piersiach pod koszulą legitymację oficerską i kilkadziesiąt złotych. Nie znaleźli – spieszyli się.
Przed jeńcami stanął oficer niemiecki, z trupią czaszką na czapce. Z widoczną wzgardą patrzył na stojących przed nim Polaków.
- Juden austreten! – wrzasnął nagle.
Zaległa głucha cisza. Wystąpił jeden żołnierz, za chwilę drugi. Esesowiec, nic nie mówiąc, z drwiącym uśmieszkiem na gębie, zbliżył się i przeszedł wzdłuż dwuszeregu, przyglądając się wnikliwie twarzom żołnierzy – jeńców wojennych. Wskazywał pejczem tych, którzy mieli dołączyć do wcześniejszej dwójki. Zebrało się ich kilkunastu. Po chwili padł rozkaz wymarszu. Jeńcy udawali się w stronę niewielkiego lasku. Po wyruszeniu usłyszeli salwę karabinową. Nie musieli się oglądać. Wiedzieli. Tamci już nie dołączą do nich.

Nie mogli uwierzyć. Za co? Czy taki koniec czeka ich wszystkich? Stasiek słyszał już, że Niemcy rozstrzeliwują jeńców, ale dopiero teraz ta brutalna prawda dotarła i wywarła na nim przygnębiające wrażenie. Chciał żyć. Nie chciał zginąć tak biernie i marnie. Odruchowo zaczął się rozglądać i szukać możliwości ucieczki. Na razie nie widział jednak żadnych szans. Niemcy zgrupowali ich ciasno, kazali usiąść i nie ruszać się. Stasiek znalazł się w pobliżu dwóch kolegów z pułku, podporuczników rezerwy Józka Grycha i Baltka Zdańkowskiego.
- Nie może być gorzej – szepnął Józek. _ Trafiliśmy na esesmanów .
Tymczasem Niemcy w odległości 20-25 metrów ustawiali karabiny maszynowe, skierowane lufami na siedzącą ciasno grupę jeńców, a pilnujący ich SS-mani wycofywali się na boki. Przez ciało Staśka przeszło bolesne drżenie. Nie mógł się opanować. „ Czy to tu nastąpi koniec?„ myślał. Ogromnym wysiłkiem starał się uspokoić. Zwinął pięści aż do bólu – pomogło. Drżenie ustało. Rozglądał się dyskretnie po otoczeniu, rozpaczliwie szukał ratunku. Nagle zobaczył. Około 15 metrów od niego z prawej strony stał niezżęty łan kukurydzy. Jeśli uda mu się tam dobiec, to może się uratuje. Musi się udać. Teraz czekał tylko na niemiecki rozkaz „feuer”, spięty, z mięśniami naprężonymi do skoku w obranym kierunku.

Nagle rozległo się kilka wybuchów. W odległości kilkudziesięciu metrów rozpryskiwały się pociski z polskich polówek, wstrzeliwujących się w stanowiska niemieckie.
Niemcy pospiesznie szykowali się do odparcia spodziewanego uderzenia. Uwaga ich skoncentrowała się na przedpolu i na skraju pobliskiego lasu, z którego szedł ostrzał.
Niestety. Jednostka SS otrzymała bardzo silne wsparcie oddziałów Wehrmachtu, które podrzucono ciężarówkami w pobliże stanowisk niemieckich. Po wyładowaniu Niemców rozkazano jeńcom szybko wsiadać do samochodów, które natychmiast z nimi odjechały.

Stasiek nie potrafił się zorientować, gdzie się znajdują. Jechali bocznymi drogami, wśród zgliszcz spalonych wsi, porzuconych taborów, zabitych koni. Wszędzie widoczne były ślady stoczonych walk. W każdym samochodzie przy tylnej burcie siedziało dwu uzbrojonych żołdaków, widok których niweczył wszelką myśl o ucieczce. Nie wolno było rozmawiać, ani wstawać. Niespodziewanie wyjechali z lasu na asfaltową szosę. W blasku zachodzącego słońca ujrzeli jakieś miasto, do którego się zbliżali. Była to Rawa Mazowiecka.

Kolumna zatrzymała się przed kościołem. Rozkazano im wysiadać i wchodzić do świątyni głównym wejściem. Kiedy uchylono drzwi i wepchnięto ich do wnętrza, nieprawdopodobnie przepełnionego wojskiem i ludnością cywilną, rozkrzyczanego, ziejącego smrodliwym, zatykającym oddech odorem, Stasiek oniemiał. Wychowany w środowisku chrześcijańskim, praktykującym i głęboko wierzącym, uważał kościół za miejsce święte. Tu odzyskiwał spokój, koił niepokoje duszy. Tu był dom modlitwy, miejsce zbliżenia do Boga, zadumy nad życiem. Kościół był zawsze otaczany czcią i szacunkiem nie tylko przez wierzących. A tu zobaczył zbezczeszczenie ołtarzy, relikwii, krzyży, konfesjonałów. Nie mógł myśleć. To co ujrzał nie mieściło się w głowie, tracił poczucie rzeczywistości. Smród był straszliwy. Nikogo nie wypuszczano na zewnątrz. Zmęczeni, otumanieni ludzie, nieprawdopodobnie stłoczeni, załatwiali swoje potrzeby w tym miejscu, gdzie stali. Przekleństwa i złorzeczenia wyrzucane z tłumu płynęły przez nawy, jak rwąca rzeka, której wody wystąpiły z brzegów. Zalewały wszystko – świadomość ludzką, człowieczeństwo, uczucia, jeśli jakieś jeszcze tu się tliły.

W tej piekielnej rzeczywistości rozpełzała się jak hydra najnowsza straszliwa wieść, że do wschodniej Polski wkroczyły wojska radzieckie. Była to prawda bijąca tłustymi czcionkami z niemieckiej gazety czytanej przez kogoś w pobliżu ppor. Reszuty.
Straszliwy koniec, jakże niespodziewany i niewiarygodny, nie mieszczący się w żadnych realiach, w jakich dotychczas obracał się Stasiek. Próbował walczyć z kompletnym załamaniem, które bezlitośnie go opanowywało. Ta noc wryła mu się głęboko w serce, pozostawiła ślady, których do końca życia nikt i nic nie zatrze.

[....]

Następne rozdziały opisują trwającą do 2 maja 1945 roku niewolę w kolejnych oflagach: poczynając od Prenzlau (Oflag IIA) oficerowie przebywali kolejno w następujących obozach : w Prenzlau do wiosny 1941 roku, w Neubrandenburgu – obóz II E – do 1943, w Gross Born – obóz II D – do stycznia 1945 roku. Szybkie zbliżanie się frontu wschodniego spowodowało 28 stycznia 1945 raptowne wyprowadzenie jeńców z Gross Born. Pieszo, w najcięższych warunkach ostrej i śnieżnej zimy, wygłodzeni i całkowicie wyczerpani dotarli w połowie marca do Sandbostel koło Bremy. Po kilku tygodniach wobec zbliżania się frontu zachodniego, Niemcy wyprowadzili część jeńców mających jeszcze dość sił, by stać na nogach, ponownie na wschód. Dotarli do Lubeki do koszar w Bad Schwartau. Tu 2 –go maja doczekali się oswobodzenia przez wojska brytyjskie.

BF. Maj 2012

Wszelkie prawa zastrzeżone, kopiowanie zabronione!